WYSPA SOBIESZEWSKA

ZAKOCHANI W WYSPIE
15/07/2017


Żeby świat zmienił się na lepsze, musi znaleźć się choć jeden człowiek, który marzy. Sławomirze Suskiej, dyrektorce Zespołu Kształcenia Podstawowego i Gimnazjalnego nr 25 w Gdańsku-Świbnie, zamarzyło się, by obudzić tożsamość wyspiarską, żeby ludzie chcieli razem spędzać czas i wspólnie robić coś twórczego. I zaczęła wprowadzać marzenia w życie.

Sławomira Suska zachęca dzieciaki do pracy:
– Matylda, przynieś panu ciasto. Dziewczyny, zachęcajcie do udziału w warsztatach. Ania, zaproś państwa do gry w bystre oczko. Oj, coś dziewczyny mało ruchliwe są. Ale się rozkręcą, to dopiero początek festynu.
– Chce pan babeczkę, murzynka czy drożdżowe? Najlepsze są te z owocami – zachwalają wypieki babć uczennice Szkoły Podstawowej nr 88 im. D.G. Fahrenheita w Gdańsku.
Obok ciast na stole stoją słoiczki z syropem babci Tereski z kwiatów czarnego bzu.
– Babcia Tereska to ukochana woźna naszych uczniów. I mojej dwudziestoletniej córki też – śmieje się dyrektor Suska.
Intensywnie pachnące białe kwiaty, dziewczyny z gimnazjum zbierały na polach za szkołą do dziesięciolitrowych blaszanych wiader, jak nakazuje tradycja w ciepły, słoneczny dzień. Później z babcią Tereską warzyły w klasie syrop. Etykiety na słoiczki przyklejały dzieci z podstawówki. Dziś ten wykwintny w smaku, naturalny lek przeciwzapalny i wzmacniający rozdawany jest uczestnikom festynu.

Festyn środowiskowy, który zorganizowała Sławomira Suska z dziećmi i młodzieżą szkolną ze Świbna i Sobieszewa w ramach projektu ZROZUMIEĆ SIERPIEŃ, odbywa się na łące między gmachem szkolnym a Ośrodkiem Wypoczynkowym „Przystań u Kostka”. To finał projektu integracyjnego ZAKOCHANI W WYSPIE, który trwa od kwietnia we współpracy ze Stowarzyszeniem Przyjaciół Wyspy Sobieszewskiej. Cel – rozkochać mieszkańców w wyspie, a przez to scalić oddalone od siebie dzielnice Gdańska, dawne wioski rybackie i rolne.
– Bo za dobrze z integracją nie jest – tłumaczy Sławomira Suska. – Jak dzieci chodzą do szkoły w jednej dzielnicy, to i rodzice koncentrują się na życiu tej dzielnicy. My chcemy, żeby ludzie czuli się mieszkańcami wyspy, ale niektórzy są hermetycznie zamknięci.
Jakby na potwierdzenie jej słów, do stołu z ciastami zachodzi trójka plażowiczów w drodze nad morze.
– O! Rozdajecie wodę? Dziewczyny chcecie po butelce na plażę? – pyta młody mężczyzna z ręcznikiem. Dwie kobiety dopytują, czy mogą dostać po dwa kawałki ciasta i ruszają w stronę plaży.

Sławomira Suska czuje się wyspiarką, choć dziesięć lat minęło, zanim przywykła do życia tutaj. Przeprowadziła się do Świbna z gdańskiego blokowiska w 1988 roku.
– Po wszystko trzeba było przez pierwsze lata jeździć do Gdańska – wspomina biedne czasy później komuny. – Ale najciężej było mi się przyzwyczaić do ciszy, braku gwaru miasta, głosów sąsiadów przez ścianę.
No i braku poczucia bezpieczeństwa. Miastowa, lękliwa dziewczyna bała się sama pójść nad morze czy do lasu.
Z dzieciństwa w mieście dobrze zapamiętała Sierpień ’80, bo ojca w domu nie było. strajkował w stoczni. Mama, która chodziła do ojca pod stoczniową bramę, trzynastoletniej córki nie zabierała ze sobą. Rodzice bali się o nią i niewiele mówili o tym, co się w stoczni działo. Nigdy nie wiadomo, co tam dziecko w szkole chlapnie.
– To był bardzo nerwowy okres. Niepewność, co będzie dalej – wspomina.
Dziś ideę Sierpnia przekłada na wspólne, ponadpokoleniowe działanie lokalnej społeczności.
– Trzeba ponownie scalić ludzi, żeby razem przebywali i wspólnie coś robili. Nie wszyscy wiedzą na wyspie o naszym projekcie, nie wszyscy chcą się integrować – mówi Sławomira Suska. I dodaje z uśmiechem, że przez ostatnie dwa miesiące widziała, jak coraz więcej ludzi chce się angażować, pyta co może zrobić, jak pomóc.

Razem można na przykład wydziergać żółtoniebieski, jak plaża i morze, szalik wyspiarza. Panie z Koła Emerytów i Rencistów „Bursztynek” w Sobieszewie zebrały się w drugiej lokalizacji festynu, na nadwiślańskiej łące przy przeprawie promowej w Świbnie. Tu odbywa się Dzień Otwarty Wyspy Sobieszewskiej, wesoła impreza ze sceną muzyczną, spektaklami, pokazami akcji strażaków, gastronomią i straganami. Leżaki ECS okupują panie w kostiumach kąpielowych.
W rytm disco polo płynącego ze strażackiego namiotu panie emerytki wywijają drutami, jak strażacy wężami.
– Robimy majtki na drutach – żartują wesoło. – To będą stringi!
– Przyszłam tu, żeby się spotkać z ludźmi – mówi Agnieszka Ferger z Wiślinki, wsi położonej po sąsiedzku poza wyspą. – A że Sławka poprosiła, żeby robić szalik, to nie odmówiłam. Ja niczego nie odmawiam, ni wódki, ni pacierza.
Niestety, zauważają panie, w dzierganie zaangażowały się głównie panie w wieku trzecim. Młodzież się nie garnie do drutów.
Szalik wyspiarza będzie powstawał do końca sierpnia, bo jest jeszcze dużo motków wełny. Może osiągnąć z sześć metrów długości. Trafi na wystawę do Domu Kultury „Wyspa Skarbów” Gdańskiego Archipelagu Kultury w Sobieszewie.

Na wystawę w „Wyspie Skarbów” trafią też prace plastyczne i fotograficzne wykonane przez uczniów na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy w ramach cyklu „Wyspą malowane”, jak i te z projektu „Moja plaża”, które powstają na bieżąco podczas festynu. Dwadzieścia ze stu już wykonanych prac można oglądać w Tawernie pod łososiem w Przystani u Kostka. Pozostałe osiemdziesiąt w czterech innych miejscach na wyspie.
Ścianę tawerny, pod którą przemykają z rybami na talerzach kelnerki i kelnerzy, zalały morskie fale, zasypał plażowy piasek i ziemia z sobieszewskich pól, zazieleniło trawą z nadwiślańskich pastwisk. Wyrosły smukłe drzewa, zacumowały rybackie kutry.
Pierwszak Tymoteusz Wrześniewski na swoim kolażu fotografii, pokazujących ulubione miejsca chłopca na wyspie napisał: „Na mojej wyspie kocham: SAR, ujście Wisły i Ptasi Raj!” (SAR – Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa, ang. Search and Rescue).

Anna Wiktor Czerucka jest w Świbnie pedagogiem i psychologiem szkolnym. Na festynie zaangażowana w warsztaty plastyczne „Moja plaża”. Mówi, że widzi, jak tutejsze dzieci utożsamiają się z wyspą. Podobnie jak ci, którzy trafili na nią po II wojnie światowej, często emocjonalnie zagubieni, opuszczeni. Znaleźli tu swoje miejsce na kolejne pokolenia, teraz są lokalnymi patriotami.
Pochodzącą z Rzeszowa pedagożkę też wyspa totalnie udomowiła, gdy przyjechała tu trzynaście lat temu z mężem poznanym na żaglach we Władysławowie. A że szczęśliwie zwolnił się w szkole etat pedagoga, kupili czerwony dom nad samą Wisłą, położony najdalej ze wszystkich ku ujściu rzeki do morza.
– Warunkiem odnalezienia się na wyspie jest przyjęcie wartości jej starych mieszkańców – zaznacza. – Jako że ludzie są zamknięci na wyspie, muszą się znać i dobrze ze sobą żyć. W ich mentalności jest otwartość na innych. Żeby przyjezdny się tu zadomowił i zintegrował, musi odpowiedzieć taką samą otwartością. Ja też tak musiałam zrobić.
Obok niej nad swoim dziełem pracuje trzecioklasistka Matylda Wrześniowska. Odciskając gąbką na papierze farbę, namalowała żywymi kolorami linię brzegową i żaglówkę. Do plaży dokleiła oszlifowane przez morze patyki i muszle. Na powierzchni wody przykleiła wysuszoną, rozdziawioną paszczę szczupaka pomalowaną na zielono.
– To głowa smoka – tłumaczy Matylda. – Ale z fantazji, bo nie widziałam takiego w morzu. Za to szczupaki się widuje!
– Ten festyn pokazuje, że potrafimy się integrować na wyspie ponadpokoleniowo – cieszy się szkolna pedagog, która zakochała się w wyspie od razu po przyjeździe z Rzeszowa.

Tekst: Przemysław Kozłowski
Zdjęcia: Dawid Linkowski / Archiwum ECS
 

Galeria foto