DOBRE/ZŁE SŁOWO
MICHAŁ RUSINEK


Słowa nie tylko służą do opisywania rzeczywistości. A nawet jeśli ją opisują, to nigdy nie robią tego neutralnie – nie tylko przekazują informację, ale też jakoś wpływają na ich odbiorcę, na jego czy jej emocje, opinie. Wyobraźmy sobie, że mamy komuś opisać, jak wyglądał nasz dzień: już na poziomie selekcji faktów budujemy przecież jakąś narrację o sobie, która ma za zadanie wywołać w odbiorcy współczucie, zachwyt, zaciekawienie. Wzmacniamy to stylem, zabarwieniem, także sposobem mówienia, uśmiechem, krzykiem, gestem.

Nawet opisując coś z pozoru neutralnego, zawsze mówimy coś o sobie i mówimy coś do kogoś. Nie istnieje wypowiedź bezosobowa – nawet jeśli jest czysto informacyjna. Bezosobowość, czyli zacieranie śladów uczestników dialogu, też jest wyrazem jakichś intencji, niekoniecznie czystych, być może wynikających z kompleksów, z obawy przed ujawnieniem twarzy. Przypomina anonim, czyli komunikat dość podejrzany. Zacieranie znaków odbiorców, mówienie do wszystkich jest tak naprawdę mówieniem do nikogo, do pustych miejsc na widowni i pokazuje, że odbiorca jest nikim, nie liczy się. Słowa służą do rozmowy, a nie ma rozmowy bez jej uczestników.

Językoznawcy już dawno zauważyli, że słowa nie tylko coś mówią, ale i też coś robią. Informują o czymś, ale także nakłaniają do robienia czegoś lub myślenia o czymś, rozśmieszają lub smucą, rozładowują lub kumulują emocje, wywołują poczucie zagrożenia, ale i bezpieczeństwa. Przynoszą obawę, ale i ukojenie.

Wbrew pozorom i zarazem wbrew organizatorom akcji, której zwieńczeniem jest dzisiejszy wieczór, uważam, że nie ma czegoś takiego jak dobre lub złe słowo. Są za to dobre lub złe konsekwencje wypowiedzianych czy napisanych słów. O tych konsekwencjach zwykle decyduje kontekst wypowiedzi i konwencja przyjęta przez rozmówców. Czytając słowa, jakie wrzucali Państwo do skrzynki, często miałem wrażenie, że słowa podane jako dobre, mogą w niektórych kontekstach wyrządzić zło. I na odwrót: słowa na pierwszy rzut oka krzywdzące, mogą być czułe – jeśli rozmówcy przyjęli taką czy inną konwencję rozmowy między sobą. Zdanie „Tak, możesz płakać” – może być wyrazem troski o drugiego człowieka, ale i zdaniem wypowiedzianym przez przemocowego męża. „Wyglądasz jak pudło” – może być obelgą, ale i zdaniem wypowiedzianym z podziwem do mężczyzny, który dba o swoją masę mięśniową. Można zatem sobie wyobrazić te same słowa jako dobre lub złe.

Dobro i zło nie tkwi zatem w samych słowach, ale poniekąd obok nich. Są one emblematami całych sytuacji, relacji między rozmówcami i słuchaczami ich rozmowy, na przykład dziećmi. Te relacje mogą być toksyczne, mogą też być zdrowe. Rozbijają wspólnotę, czynią ją nieznośną lub ją wzmacniają. Dzielą lub łączą. Kończą lub przedłużają. Największym zagrożeniem dla rozmowy i – co za tym idzie – dla budowania wspólnoty jest wykluczenie. Złe słowa powodują, że rozmowa się urywa lub w najlepszym przypadku relacje między rozmówcami stają się nadrzędno-podrzędne. Złe słowa mówią: jesteś gorszy/gorsza, nie nadajesz się, odejdź. Dobre słowa mają zawsze charakter inkluzywny: jesteś ważny/ważna, akceptuję cię, potrzebuję cię, cenię cię, bądź. Najgorsze słowa – dehumanizują. Wyłączają z jakiejkolwiek wspólnoty, sprowadzają do roli podczłowieka, czasem zwierzęcia lub czynią drugą osobę niewidzialną. Niszczą przestrzeń dialogu, wywracają stół, przy którym się wspólnie siedzi i rozmawia. Ich konsekwencją jest milczenie, a właściwie: zamilknięcie. Koniec rozmowy. Albo – przemoc.

Spotykamy się w miejscu, w którym słowo przerodziło się w czyn. W miejscu, w którym medialna, a więc słowna nagonka i posługiwanie się językiem nienawiści doprowadziło do zabójstwa prezydenta miasta. Kiedy kończą się złe słowa, kiedy zaczyna brakować stopni przymiotników, kiedy metaforę – zniszczenia, zaorania, zabicia, pozbycia się – ktoś rozumie dosłownie jako wezwanie do działania, wówczas może zacząć działać. Jeśli polityka, ba… jeśli człowieka przedstawia się w mediach jako kogoś zagrażającego wspólnocie, realizującego antypolskie interesy – wówczas naturalnym, patriotycznym odruchem wydaje się pozbycie się go, by ratować wspólnotę. Tak oto słowo przeradza się w czyn. Zwłaszcza kiedy „patriotyzm” to polityczne hasło, powtarzane jak mantra i wypełniane treścią doraźnej polityki, a nie prawdziwym znaczeniem. I kiedy „wspólnota” budowana jest na lęku wobec innych, na nienawiści do każdego, kto ma inne zdanie lub chociaż wątpliwości, na więzach narodowych, a nie obywatelskich, na resentymentach, na archaicznie rozumianej tradycji i religii, na pogardzie dla nauki i inteligencji.

Przez to zginął prezydent Paweł Adamowicz, cierpią na tym zwykli obywatele, ale odbija się to też na języku, który staje się po prostu banalny, przeradza się w papkę, w zaraźliwą nowomowę, która przesiąka z ust polityków i usłużnych im publicystów do języka zwykłych obywateli. Słowa pozornie dobre – jak „życie” czy „rodzina” – wypełniając się ideologiczną treścią, stają się złe. Wartości stają się względne, słowa stają się pustymi przegródkami, które można wypełniać dowolnymi znaczeniami.

Sprawa jest poważna, w tym miejscu nie trzeba o tym nikogo przekonywać. Jak śpiewał Wojciech Młynarski: „dopóki zwykłe, proste słowa nie wynaturzą się żałośnie, póki pokrętna nowomowa zakalcem w ustach nam nie rośnie – przetrwamy”. Wnioski są dwa: po pierwsze, nie przetrwamy, jeśli słowa się wynaturzą; po drugie, nie możemy dopuścić do tego, żeby – przynajmniej w naszych ustach – zakalcem wyrosła nowomowa. Przyzwyczajamy się do jej monotonnego taktu, przestajemy ją dostrzegać. Usypia naszą czujność, staje się jak powietrze, zatrute powietrze. Nie zgadzam się na to: powinniśmy się w nią wsłuchiwać, dostrzegać jej wynaturzenia, jej płycizny, jej odkształcanie rzeczywistości, jej tendencję do zawłaszczania pojęć, do orwellowskiego odwracania znaczeń. Nie chodzi o krytykanctwo, o czepialstwo, ale o dostrzeganie i pokazywanie palcem jej przekłamań. To powinna być rola nie tylko filologów, ale nas wszystkich. Język jest nasz. Wspólny. Nie pozwalajmy go sobie zabrać i budować za jego pomocą złej i szkodliwej wizji świata, w imię jakiejś podejrzanej polityki, opartej na megalomanii i kompleksach. Słuchajmy uważnie tego, co się do nas mówi – i oceńmy sami, jak to się ma do świata wokół nas.

Ocalenie, mówiąc patetycznie, może nam też przynieść literatura. To do niej przecież sięgamy po to, żeby mieć do czynienia na powrót ze słowami, które mają swoją wagę i moc, swoją twardość, esencjonalność. Literatura może być szczepionką na wirusa nowomowy, pustosłowia, banalizacji, relatywizmu, demagogii, propagandy i kłamstwa. Literatura pozwoli nam dostrzec język, zachwycić się słowem lub choć zatrzymać się nad nim. Literatura sprawi, że słowa odzyskają zawłaszczone przez nowomowę znaczenie. Na jej tle wszystkie podejrzane propagandowe strategie staną się dostrzegalne – i dzięki temu rozbrojone.

Ale i może temu służyć akcja ECS. Dobre słowa, które Państwo wrzucali do skrzynki, to nie są słowa puste. W nich jest nadzieja, że nikt ich nam nie zawłaszczy. W Państwu – wyczulonych na słowa – jest nadzieja, że się nie wynaturzą. Dziękując za życzenia powodzenia lub gratulacje piszemy często: „dziękuję za dobre słowo”. Ja Państwu dziękuję za Wasze dobre słowa.

Michał Rusinek
/ profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego
literaturoznawca, tłumacz i pisarz
prezes Fundacji Wisławy Szymborskiej