ANDRZEJ, KRYSTYNA, DOBRZE WYREŻYSEROWANE

W małżeństwie twórców życie i sztuka wzajemnie się splatają. Trudno nieraz rozdzielić to, co prywatne, od tego, co publiczne. Reżyserowanie filmów staje się więc reżyserowaniem życia. A gdy filmy, jak w przypadku Wajdy, stają się częścią historii – reżyseruje się również historię. Taka jest myśl przewodnia kolejnej edycji przeglądu WEDŁUG WAJDY… – wzajemne przenikanie tego, co dla Andrzeja Wajdy i Krystyny Zachwatowicz było osobiste, z tym, co zbiorowe. Paradoks życia artystów, którzy starali się, aby ich życie było „dobrze wyreżyserowane”.

Jednym z niezrealizowanych projektów Wajdy była „Kartoteka” na podstawie Różewicza. Reżyser chciał ją zainscenizować na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich – najważniejszym, centralnym skrzyżowaniu w Polsce. Gdyby mu się udało, powstałaby pewnie kolejna intrygująca adaptacja, ale również dzieło, w które można by wpisywać także doświadczenie Andrzeja Wajdy – nieustannego przenikania światów, relacji osobiste – zbiorowe.
Stąd też pomysł, aby w ramach przeglądu zaprezentować „Tatarak”, w pierwowzorze literackim kameralną opowieść o przenikaniu śmierci i życia, ale w obiektywie Wajdy – dzieło o niemożliwym do rozsupłania związku fikcji, życia i kina. I mniejsze ma tu znaczenie, że na plan pierwszy wybija się dramatyczna spowiedź Krystyny Jandy komentującej śmierć swojego męża, Edwarda Kłosińskiego – wybitnego polskiego operatora, a zarazem stałego współpracownika Wajdy (także autora prezentowanego podczas przeglądu filmu o nim „Jaki jest z bliska”). „Tatarak” uzmysławia, że najsilniejsze paliwo do kreacji twórca czerpie z osobistych przeżyć.

Tyle tylko, że w przypadku pary Wajda – Zachwatowicz mamy do czynienia z odwrotnością tego, co proponuje nam dzisiejsza kultura – nie chodzi o upublicznianie tego, co prywatne, ale o prywatyzowanie tego, co publiczne. Warto zwrócić uwagę, z jaką niechęcią w filmie „Jaki jest z bliska” Krystyna Zachwatowicz odnosi się do codziennych zachowań małżonka, które mogły wydać się trywialne – w jej mniemaniu sfery kultury nie warto „zaśmiecać” banałami. We wspomniany film wpisany jest zresztą kolejny paradoks – tytuł zapowiada trivia, a tymczasem cztery komentujące życie Wajdy bliskie mu kobiety (Zachwatowicz, Janda, Holland, Pec-Ślesicka) mówią niemal wyłącznie o jego pracy i zbiorowych zobowiązaniach. Bo to sprawy publiczne miały centralne miejsce w agendzie codziennych dylematów pary Wajda – Zachwatowicz, były stale udomawiane. Pro domo sua równało się pro publico bono. Wajda i Zachwatowicz myśleli w kategoriach dobra publicznego i zobowiązań wobec zbiorowości (niezależnie od tego, jak to dobro i zobowiązanie definiowali i czy odbiorcom ich działań było z nimi po drodze).

Andrzej i Krystyna, reżyserowanie historii

Andrzej Wajda od początku kariery myślał kategoriami powinności wobec widza. Ale stopień tych powinności i zaangażowania w sprawy publiczne rósł wraz z latami i kolejnymi „polskimi miesiącami”. Początkowo była to tematyka filmów poruszających kwestie narodowe i społeczne, o których nie można było mówić w oficjalnej kulturze (jak w przypadku „Kanału” czy „Popiołu i diamentu”). Kolejnym etapem było stworzenie Zespołu Filmowego X – Wajda stał się menedżerem i opiekunem całej generacji filmowców tworzących Kino Moralnego Niepokoju. Sam stworzył najważniejszy dla tego nurtu film – „Człowieka z marmuru”. Gdy go zaczynał, nie było jeszcze wydarzeń w Radomiu i Ursusie, gdy go skończył, film modelowo wpisywał się w idee Komitetu Obrony Robotników powstałego na fali Czerwca ‘76. Niedługo potem Wajda zostaje przewodniczącym Stowarzyszenia Filmowców Polskich, nawołując twórców do oporu wobec fałszu ówczesnej kultury. Trudno było chyba reżyserowi uciec przed myślą, że historia na niego „poluje”, gdy dowiedział się, że największy strajk w powojennej Polsce wybuchł w sierpniu 1980 roku w miejscu, w którym zakończył „Człowieka z marmuru”. Po raz kolejny historia „wlała się” bezceremonialnie w jego sztukę i życie. Jak mówił w jednym z wywiadów: „Sierpień sprawił, że historia zaplata się w mój film, który zrobiłem wcześniej. Nastąpiło spotkanie sztuki z życiem i poczułem się zobowiązany, a zarazem upoważniony do tego, żeby nakręcić [kolejny film]”. Zanim zaczął realizować „Człowieka z żelaza”, zaledwie kilka dni po podpisaniu Porozumień Sierpniowych, kilkaset metrów (!) od stoczniowej Bramy nr 2, w budynku NOT-u namawiał twórców do nowej strategii komunikacyjnej rodzimego kina – mówienia wprost, bez uników charakterystycznych dla poprzednich epok. Takim filmem był „Człowiek z żelaza”. Ale jego ranga nie bierze się tylko z rekonstrukcji gorących wydarzeń sierpniowych, ale także z faktu, iż po raz kolejny Wajda upomniał się o niechcianą przeszłość, tym razem Grudnia ’70 (zresztą nie tylko w filmie, ale także poza ekranem, reżyserując uroczystość odsłonięcia pomnika Poległych Stoczniowców 1970). Gdy nadszedł stan wojenny, stracił Zespół X, który uległ rozwiązaniu. Czując się strażnikiem dziedzictwa Solidarności, w okresie przełomu ustrojowego śmiało wszedł w politykę, gotów był nawet, jak wspominał, zostać szoferem Lecha Wałęsy (na słynną debatę Wałęsa – Miodowicz). Chwilę później z poczucia obowiązku został senatorem w III RP.

W swoich filmach nie zrezygnował Wajda z sięgania do historii jako komentarza do teraźniejszości (znane jest jego powiedzenie: „Nie ma filmów historycznych. Nawet jeżeli aktorzy grają w togach, to cały czas mamy do czynienia z filmem współczesnym”). Obok „Korczaka”, „Pana Tadeusza”, „Katynia” czy „Powidoków” zrealizował dwie świetne produkcje telewizyjne: spektakl „Bigda idzie!” (nominalnie o przedwojennym parlamentaryzmie, a faktycznie czytelny komentarz do ówczesnej – z 1999 roku – sytuacji politycznej); a potem telewizyjny film „Wyrok na Franciszka Kłosa” (o granatowym polskim policjancie i jego niechlubnej roli w Shoah – jak widać, temat nadal aktualny). Warto oba dzieła przypomnieć uczestnikom przeglądu.

W tym „reżyserowaniu historii” od początku lat 70. towarzyszyła Wajdzie Krystyna Zachwatowicz. Opowiedzą o tym – korzystając z tropów zawartych na wystawie stałej Europejskiego Centrum Solidarności – Krzysztof Burnetko i Witold Bereś. To symptomatyczne, że wystawa, która przecież nie „pod Wajdę i Zachwatowicz” była przygotowywana, może stać się podstawą narracji o nich; ten fakt mówi sam za siebie. Sferę działań społecznych opisali wspomniani Burnetko i Bereś w swojej książce „Andrzej i Krystyna. Późne obowiązki” – stanie się ona przedmiotem rozmowy w ramach przeglądu. Będzie mowa o pomysłach zrealizowanych (Muzeum Manggha, Pasaż Wyspiańskiego, Mistrzowska Szkoła Andrzeja Wajdy i in.), jak i tych, po których zostały jedynie idee i plany (czy pamiętamy pomysł Białego Orła wychodzącego z morza jako symbol zwycięstwa Solidarności?). Sobotni wieczór zwieńczy koncert ulubionych piosenek Wajdy i Zachwatowicz – warto zwrócić uwagę, jak wiele z nich odnosić się będzie do zbiorowego imaginarium i obywatelskich powinności.

Andrzej, reżyser

Oglądanie świetnego dokumentu Macieja Cuske „Andrzej Wajda: róbmy zdjęcie!” o pracy reżysera na planie „Katynia” (dalece wykraczającego poza banalny schemat making of) uświadamia jedną rzecz – że najsilniej „odkrywał się” Wajda, gdy ruszała kamera. Pozwalał sobie – on, mistrz kindersztuby i publicznego wizerunku! – na niekontrolowane impulsy, słowa, miny. W takich chwilach mógłby być śmiesznym, gdyby nie fakt, że poprzez te ludzkie odruchy potwierdzał swoją wielkość. Niekontrolowane i żywiołowe zachowania udowadniały bowiem, że film i sztuka były dla niego absolutnie najważniejsze. Można więc powiedzieć (znów odrobinę paradoksalnie), że Wajda najbardziej osobisty to Wajda przy pracy, Wajda – było nie było – publiczny, otoczony dziesiątkami osób z ekipy.

Umieszczone w przeglądzie filmy dokumentalne nie są tylko obrazami o Wajdzie reżyserze (i jego warsztacie), ale o kreatorze zbiorowej wyobraźni historycznej. W filmie Macieja Cuske widzimy, jak reżyseruje „Katyń”, najbardziej „prywatne z publicznych” dzieł, które stworzył; w filmie „Na planie” (przy okazji „Wszystko na sprzedaż”) znów mówi o powinnościach artysty, a w dokumencie „Pan... dziad z lirą” przyglądamy się, jak reżyseruje postać Wernyhory, który w jego koncepcji stał się duchem... Marszałka, zapowiadającego Niepodległość. O dylematach związanych z tworzeniem filmów historycznych, o trudnościach i wyzwaniach opowiedzą goście przeglądu: producent wielu Wajdowskich obrazów Michał Kwieciński oraz wspomniany Cuske. Ten ostatni jest także reprezentantem innego wielkiego dzieła Wajdy – Szkoły Mistrzowskiej; będzie więc okazja posłuchać również o tej inicjatywie.

Mirosław Baka (filmowy Franciszek Kłos) najsilniej z wszystkich gości – jak można przypuszczać – wejdzie w materię relacji aktor – reżyser w mistrzowskim warsztacie po filmie „Wyrok na Franciszka Kłosa” (prezentując dodatkowo wybrane fragmenty filmu). Ciekawe, czy obu panom udało się rozmawiać o zadaniu aktorskim bez rozmowy o obrazie wojennej historii oraz moralnych powinnościach Polaków?

Niedzielę zwieńczy film „Dyrygent”. Wajda wspominał, że podczas realizacji tego obrazu w dniu 2 czerwca 1979 roku rozmawiał z aktorem Johnem Gielgudem, siedząc w pokoju hotelu Victoria przy placu Zwycięstwa (dziś Piłsudskiego). W tym samym czasie na tym samym placu Jan Paweł II mówił o „Duchu”, który „odnowi oblicze tej ziemi”. Reżyser zdał sobie wtedy sprawę, że fikcyjny duchowy autorytet (tę rolę kreował Gielgud) nie zastąpi tego prawdziwego, którego Polska już odnalazła... I pewnie ponownie słyszał chichot historii? Znów bowiem ścieżki życia prywatnego i zbiorowego (i to w takim momencie!) wyraźnie się przecięły.

Krystyna

„Jak cię widzą, tak cię piszą” – ta popularna sentencja w odniesieniu do filmu lub spektaklu nabiera mocy. Status postaci widz rozpoznaje najpierw poprzez kostium, nawet jeśli nie jest tego świadom. Świadomi są natomiast tego kostiumografowie. Często przypominają, że „najlepszy kostium to niewidoczny kostium”, ale w słowach tych – słusznych pewnie z artystycznego punktu widzenia – brzmi niejednokrotnie gorycz niedocenienia tej profesji na tle innych twórczych zawodów filmowych.

Krystyna Zachwatowicz była w tej szczęśliwej sytuacji, że przy wielu produkcjach tworzyła kostiumy dla swojego męża; akt twórczy stawał się więc aktem przywiązania, uczucia, daru. Łatwiej pewnie w takiej sytuacji zaakceptować wspomniane dylematy. O kostiumach Krystyny Zachwatowicz opowie podczas przeglądu Maria Duffek, kostiumografka, która obok własnej praktyki twórczej dba o zbiory kostiumów w Centrum Technologii Audiowizualnych (czyli dawnej Wytwórni Filmów Fabularnych, w której Wajda zrealizował jeden ze swoich najważniejszych filmów – „Popiół i diament”; do dziś wisi tam zresztą kurtka Maćka Chełmickiego).

Penetrując pogranicza tego, co prywatne i publiczne, warto może także zwrócić uwagę na rzecz na ogół niedostrzegalną – wyraźną dbałość Andrzeja Wajdy o własne kostiumy, o estetykę codziennego ubioru. Wajda modny? Warto to pytanie postawić i oddać głos najmłodszym adeptom sztuki filmowej, studentom filmoznawstwa, którzy działaniem artystycznym (kolażem) postarają się dać odpowiedź na pytanie o Wajdowy dress code.

Gdy prezentuję rzeczonym studentom „Człowieka z marmuru” (na marginesie – zawsze świetnie przez nich ocenianego), trudno im uwierzyć, że ta młoda dziewczyna, Hanka Tomczyk, to prywatnie żona Andrzeja Wajdy. Podziwiają umiejętność aktorskiej transformacji; a scena zakopiańskiego wywiadu Agnieszki (Krystyny Jandy) z Hanką wzbudza podziw kunsztem gry. Obsadzana w filmach męża Krystyna Zachwatowicz udowadniała, że miała w plecaku aktorską buławę i nie potrzebowała (gdyby taka była jej wola) personalnego wsparcia męża, by tworzyć kreacje zapadające w pamięć w filmach innych reżyserów. Takie kreacje jak Kazia z „Panien z Wilka”. Jednocześnie, gdy się spogląda na cały dorobek aktorski Zachwatowicz w filmach Wajdy, rysują się dwie wyraźne tendencje: po pierwsze – poza dylogią „Człowiek z marmuru i żelaza” – to „kobiety pomocne”, matki, gospodynie, asystentki, świadome tego, jak ważna jest mądra służebność. Namaszczenie, z jakim Kazia przygotowuje konfitury (wymagają czasu!) lub kawiarka przyrządza kawę (w „Panu Tadeuszu”) jest ważniejsze od słów, będąc wyrazem uczuć i troski. Nie dziwi więc, że Krystyna Zachwatowicz tak postrzegała także swoją rolę w małżeństwie z Andrzejem Wajdą i nie bała się – jak w filmie „Jaki jest z bliska” – definiować ich związku jako „japońskiego” w swym typie. Po drugie – wszystkie z filmów, w których zagrała Zachwatowicz (nie wyłączając „Człowieka z żelaza” z jego mocną warstwą retrospekcyjną), to filmy o polskiej historii. Miała więc ona także wyrazistą twarz Zachwatowicz.

Stan mądrej służebności osiąga się jednak, gdy ma się poczucie własnej podmiotowości, także artystycznej. A tę Zachwatowicz zbudowała jako scenograf teatralny na długo przed poznaniem Wajdy. O tym fragmencie życiorysu w rozmowie z Basilem Kerskim opowie sama zainteresowana. Ponad setka stworzonych teatralnych scenografii (nie licząc dodatkowych kilkudziesięciu dla męża) zbudowała artystyczną pozycję Zachwatowicz. Andrzej miał swoje kino, Krystyna miała swoją scenografię. Potem ich drogi się przecięły. Na szczęście.

Epilog

Trudno uciec przed myślą, że ostatni film Wajdy „Powidoki” jest – jakkolwiek okrutnie to zabrzmi – idealnym epilogiem przebogatego życia. Andrzej Wajda nigdy nie przestał być malarzem, tylko paletę zmienił na kamerę. Starał się, jak Strzemiński, być wierny sobie pomimo okoliczności, dojrzewał do tego, by stać się autorem kontestującym system (jak portretowany malarz). Ale ten ostatni film Wajdy można potraktować także jako testament: głos artysty o niezależność wobec każdej władzy.
Jest w tym filmie znakomicie zainscenizowana scena śmierci Strzemińskiego, człowieka tracącego siły pośród manekinów. Oglądając ją po odejściu Andrzeja Wajdy, trudno było powstrzymać wzruszenie.


prof. Krzysztof Kornacki
filmoznawca, Uniwersytet Gdański, kurator przeglądu