27.02.2016

SAMOTNOŚĆ DYRYGENTA

O tym, czy w obliczu debaty o Lechu Wałęsie trzeba zmieniać wystawę stałą Europejskiego Centrum Solidarności, o bohaterach pierwszego, drugiego i trzeciego planu, mitach i autorytetach, które są ludźmi, nie aniołami – mówi Basil Kerski, dyrektor ECS w Gdańsku.

SAMOTNOŚĆ DYRYGENTA


– Pytają ludzie, czy pod wpływem debaty na temat Lecha Wałęsy zmieniacie już Państwo wystawę?
– Pytają, ale doświadczam, że stawiający takie pytanie nigdy w ECS nie był i wystawy nie widział.

– Dlaczego?
– Wystawa stała w Europejskim Centrum Solidarności opowiada o czasach dyktatury komunistycznej w Polsce, o podzielonej Europie okupowanej przez wojska Związku Radzieckiego, o krwawych nieudanych protestach i o tym, jak wielu mądrych ludzi w Polsce starało się w pokojowy sposób zmienić ten stan rzeczy. Polska rewolucja skutkowała zmianami w całej Europie, opowiadamy i te historie, to ukłon wobec wszystkich narodów, które spotkał ten sam los. Pokazujemy ich drogi do niepodległości. I to jest esencja wystawy.

– Słowem, to nie jest ekspozycja biograficzna?

– Tak, to nie jest ekspozycja biograficzna poświęcona tylko Lechowi Wałęsie, Annie Walentynowicz czy Joannie i Andrzejowi Gwiazdom, choć twórców naszej wolności – bohaterów pierwszego, drugiego, trzeciego planu, też na tej wystawie znajdujemy.
Scenariusz wystawy stałej ECS powstał już po pierwszej, bardzo intensywnej debacie dotyczącej Lecha Wałęsy, którą po 2008 roku sprowokowały jego „nowe” biografie, napisane przez Jana Skórzyńskiego („Zadra”), Reinholda Vettera („Jak Lech Wałęsa przechytrzył komunistów”) czy Sławomira Cenckiewicza („Sprawa Lecha Wałęsy”). Zawartość i sposób ekspozycji były konsultowane z wieloma historykami o różnej perspektywie. Przyświecała nam idea, aby powstała przestrzeń, w której odnajdują się Polacy różnych wrażliwości. Doświadczenie półtora roku działania wystawy dowodzi, że tak właśnie jest. Wyrażamy bowiem respekt dla bardzo różnych budowniczych polskiej wolności, wielu ludzi Solidarności, w całym bogactwie jej doświadczenia.

– To skąd się biorą zarzuty, że za mało jest Anny Walentynowicz, brakuje Lecha Kaczyńskiego, czy za niewiele mówi się na wystawie o Śląsku?
– Każdy, kto widział wystawę, wie, że opowieść niemal zaczyna się od suwnicy, na której pracowała Anna Walentynowicz, jest Lech Kaczyński, zarówno w warstwie narracyjnej, jak i fotograficznej, a o bohaterstwie Ślązaków opowiadamy przy górniczym „szybie“. Gdyby nasza wystawa była jednostronna, to już dawno zostałaby zakwestionowana, a ja personalnie poniósłbym za nią odpowiedzialność.
Solidarność była wyjątkowym ruchem społecznym, którego darem była duża liczba wybitnych, często młodych ludzi: Andrzej Kołodziej, Bogdan Borusewicz, Anna Walentynowicz, państwo Gwiazdowie, Bogdan Lis, Henryka Krzywonos, Władysław Frasyniuk, Zbigniew Bujak, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki…, potem opozycja drugiej połowy lat osiemdziesiątych, nowa młoda generacja. Nazwiska można mnożyć, każda z tych postaci jest wyjątkowa dla historii Polski. To był ruch niezależny, samorządny, zdecentralizowany, każdy region miał swojego charyzmatycznego lidera, co jeszcze wzmacniało siłę oddziaływania idei.
Porównuję fenomen bogactwa biograficznego Solidarności do jednej z najlepszych orkiestr świata XX wieku. Żadna orkiestra nie składa się tylko z wybitnego dyrygenta i solistów. Obok genialnego skrzypka w tym samym zespole gra rzetelny flecista czy perkusista, któremu podczas koncertu zdarza się tylko dwa razy uderzyć w gong. Dopiero talent, rzemiosło, artyzm i pracowitość wszystkich członków orkiestry składa się na zamierzony efekt – ludzie wychodzą z filharmonii w przeświadczeniu, że byli świadkami wielkiej rzeczy.
Tak było z Solidarnością. Niezależnie ile jeszcze powstanie biografii Lecha Wałęsy, w decydującej dekadzie rewolucji Solidarności, kiedy mogła się ona powieść lub upaść, Lech Wałęsa był niekwestionowanym dyrygentem, który tych wszystkich „muzyków” – w tym wybitnych solistów – poprowadził do finału.
Trzeba dziś podkreślić, o czym zapominamy, że w Solidarności było wielu wybitnych ludzi, którzy stanęli przeciw komunizmowi: wykształconych, akademików, inżynierów, ale trzęsienie ziemi wyzwolił fakt, że prosty robotnik z wybitnym talentem politycznym i zmysłem strategicznym zakwestionował monopol ideologii komunistycznej. I to ideologii, która wciąż odwoływała się do dobra klasy robotniczej i w imię tego dobra zmieniała świat za pomocą przemocy. Wałęsa swoją postawą odebrał komunistom legitymizację i automatycznie ściągnął na siebie uwagę i przemoc, przecież nie tylko władz PRL, ale całego imperium sowieckiego, setek milionów przedstawicieli partii komunistycznej, wojska i służb, od Moskwy po Bukareszt, od Berlina po Budapeszt.

– Sądzi Pan, że kiedykolwiek poznamy całą prawdę o Wałęsie?
– Żeby zrozumieć rolę Wałęsy i innych bohaterów Solidarności, nie można mówić o nich bez związku z czasem historycznym, szczególnie zapominając o zagrożeniu, które przed chwilą podkreślałem. Tego kontekstu brakuje mi w głosach, które podnoszą argument, że „papier”, w tym dokumenty SB, mówią całą prawdę. To nieodpowiedzialny brak krytycznej oceny źródła, które jest fundamentem prac każdego historyka.
Legenda Wałęsy urosła w stanie wojennym, kiedy nie poszedł na kompromis z władzą, a mógł się przecież wtedy w internowaniu ugiąć. Nie zrobił tego, cały świat go za to podziwiał.
Po stanie wojennym nie było wówczas pluralizmu, a całe działania opozycji skupiały się wobec jednego wroga – Moskwy. W takiej atmosferze nikt nie kwestionował lidera. Wszystko zmieniło się po wprowadzeniu demokracji. Wejście Lecha Wałęsy w politykę w nowych czasach musiało zostać wystawione na krytykę, takie są prawa demokracji. W demokracji spór otwarty, dystans do przeciwnika jest rzeczą normalną. To utrudnia nam scalenie biografii, która ma kilka rozdziałów. Bunt Grudnia, krew na ulicach, poniżenie buntowników, narodziny opozycji, triumf lat osiemdziesiątych, stan wojenny i próba rozbicia przez władzę Solidarności, Okrągły Stół – przejęcie władzy bez rozlewu krwi, czas prezydentury, właściwie bez konstytucji… Ostatnie dwadzieścia lat też niełatwo nazwać – żyjąca legenda czy osoba prywatna? We wszystkim tym jest jeden wspólny mianownik – żywy, aktywny człowiek, a nie sędziwy dżentelmen, którego z szacunku na siwą głowę zostawilibyśmy w spokoju.
Dla mnie Lech Wałęsa jest osobą, której zasług nie sposób odebrać. Widzę w nim jednak również społecznie i kulturowo osamotnionego człowieka – jak na robotnika jest zbyt dużym intelektualistą, jak na intelektualistę zbyt wiele w nim z robotnika. Polityk? Tak, ale poza dominującym dziś nurtem. Niekiedy zaskakujący swoją uniwersalną perspektywą, która nie mieści się w naszych podwórkowych potyczkach. Trudno Wałęsę zaszufladkować. Lech Wałęsa jest tylko jeden i w tej wyjątkowej roli wydaje mi się osamotniony.

– Czy zagraniczni goście wystawy inaczej widzą Wałęsę niż my Polacy?
– To niemalże reguła. Dwa dni temu wystawę w ECS zwiedzał światowy prezydent Rotary International K. Ravi Ravindran, pochodzący ze Sri Lanki. Porównał Lecha Wałęsę do Mahatmy Gandhiego. Wałęsa walczył w komunizmem w Polsce, Gandhi z okupacją brytyjską w Indiach, ale obaj unikali użycia przemocy. Proszę jednak sobie wyobrazić, ilu wrogów, ile wojsk miały przeciw sobie niekwestionowane ikony, jak Mahatma Gandhi czy Nelson Mandela, a ile robotnik z Gdańska? Żeby interpretować historię, już nie mówiąc o osądzaniu ludzi, trzeba znać skalę. Przeciw idei, na której czele stanął Wałęsa, był – jak już podkreślałem – cały świat komunizmu.

– Nie boi się Pan zarzutu o nieobiektywizm, oskarżenia, że ECS wbrew faktom broni Lecha Wałęsy?
– Taki zarzut mija się z filozofią mojego działania. Zadaniem ECS jest ochrona biografii wszystkich, którzy w dwóch najważniejszych momentach historii Solidarności wykazali niezwykłą odwagę – w Sierpniu ’80 i w stanie wojennym, gdy w imię ocalenia narodu wielu podpowiadało, aby związkowcy poddali się władzy. Moim obowiązkiem jest stać w obronie tych wszystkich bohaterów.

– Na koniec, czy na naszych oczach upada mit Lecha Wałęsy?

– W amerykańskiej kulturze politycznej takiego człowieka jak Wałęsa doceniono by, nazywając go zapewne american hero. Za oceanem byłby gloryfikowany za osiągnięcia i trud przezwyciężania ludzkich słabości. Wydaje mi się, że za problemem symbolicznego docenienia Wałęsy kryje się nasz problem z mitami. Trzeba zapytać: jakiego mitu potrzebują Polacy? Widzę niedojrzałość tej debaty. Naiwne jest myślenie, że mity tworzą święci – ludzie bez ludzkich deficytów, a może nawet niekiedy bez właściwości. Pytanie o mit Lecha Wałęsy to w rzeczywistości pytanie do nas – jakich mitów potrzebujemy, żeby funkcjonować jako wspólnota? Mity są nam potrzebne, każdy potrzebuje autorytetów, ale to rodzi niewypowiedziany konflikt między naturą człowieka a nieskazitelnością anioła. Bardzo łatwo negować autorytety, gdy są ludźmi żyjącymi tu i teraz. Bardzo łatwo człowieka wznieść, a po chwili zrzucić z piedestału. Radzę sam sobie: czytaj biografie, odnoś je do samego siebie, zarówno krytycznie, jak i dostrzegając wszystkie pozytywy.

materiał: Biuro Prasowe ECS

Gdańsk, 25 lutego 2016



Fot. Zbiory ECS