Preder, Grażyna; Kaczmarski, Jacek (1995):

Pożegnanie barda. Z Jackiem Kaczmarskim rozmawia Grażyna Preder.


Koszalin: Wydawnictwo Nitrotest.



Wywiad rzeka przeprowadzony z Jackiem Kaczmarskim przez Grażynę Preder w 1995 roku, tuż przed wyjazdem Jacka Kaczmarskiego do Australii.



SPIS TREŚCI:

Słowo od Autorki s. 3
1. Rodowód mój nie sięga bursztynowych szlaków s. 5
2. Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego s. 23
3. On im pieśnią dodawał sił, śpiewał że blisko już świt s. 39
4. Mów mi to co dzień: oni górą s. 53
5. Rozbite oddziały s. 73
6. Upijamy się po zajazdach s. 101
7. Pan śpiewak świat widzi ponuro s. 115
8. Jestem egzemplarz człowieka, a to znaczy – diabli, czyśćcowy i boski s. 131
9. Istnieje gdzieś terra felix s. 149


"Rozmowa-rzeka z Jackiem Kaczmarskim, powstała w pięć dni. Autoryzację książki jej bohater zakończył dosłownie na dzień przed odlotem do Australii. Ten pośpiech jest, niestety, aż nadto widoczny. Moim zdaniem w książce “Pożegnanie barda”, przyprawiono Kaczmarskiemu gębę. W dużej mierze na jego własne życzenie.

Grażyna Preder rozmawia z popularnym bardem opozycji antykomunistycznej na klęczkach. W całej książce nie pada ani jedno pytanie zaczepne czy choćby kontrowersyjne (zawszeć to czyni rozmowę barwniejszą i ciekawszą, gdy delikwent musi się bronić). Roi się natomiast od bałwochwalczych oznajmień: “To chyba Jacek Bieriezin powiedział, że talentem i głosem co najmniej dorównałeś Włodzimierzowi Wysockiemu, natomiast zdecydowanie przewyższyłeś go charakterem i wyborami polityczno-moralnymi, których dokonałeś”, “Tak, odwagi nie można ci odmówić”, “Twój język zachwyca bogactwem słów, pięknem polszczyzny”. W ten sposób Jacek Kaczmarski i jedna z jego wielbicielek piją sobie z dzióbków na 160 stronach. Sprawia to wrażenie, jakby Kaczmarski rozmawiał… sam ze sobą na ulubiony temat – o sobie.

Czytelnikowi kartkującemu w księgarni to dziełko wpadają w oko podpisy pod zdjęciami, np. : “Myślę, że dałem sporo: i ludziom, i ideom, i ruchom społecznym. Czuję się zaspokojony w sensie bytu publicznego”. Choćby to oświadczenie było stuprocentową prawdą, to potencjalny czytelnik — znużony równie buńczucznymi oświadczeniami niektórych kandydatów do prezydenckiego fotela — odkłada książkę z powrotem na stosik.

Sam Mistrz w rozmowie także zdaje się być szczery: “Pragnę, aby po śmierci spalono mnie, a prochy rozsypano po świecie. Żeby nie było co czcić, gdyby to kiedyś komuś przyszło do głowy”. Nie powiem, żebym był szczególnym admiratorem egotyzmu w wydaniu równie bezpośrednim. Szczerość Jacka Kaczmarskiego, bywa niekiedy porażająca: “urodziła się córka, która była wcześniakiem i zmarła. (…) ja, tuż po urodzeniu się córki, wyjechałem na koncerty do Afryki Południowej i zostawiłem żonę samą w tym ciężkim okresie śmierci pierwszego dziecka i pogrzebu”. Prof. Jerzy Jedlicki określił twórczość Kaczmarskiego jako pisanie “ku przerażeniu serc”. Ta wypowiedź barda również mieści się w tej formule.

“Pożegnanie barda” jest książką zredagowaną niechlujnie. Nasza koleżanka redakcyjna Barbara Hollender straciła w nazwisku jedno “l”, za to Jerzy Radziwiłowicz zyskał drugie “ł”. Jerzy Giedroyc uporczywie pisany jest jako “Giedroyć”. “Pożegnanie barda” jest książką niepotrzebną. Po jej lekturze wielbicielom talentu Jacka Kaczmarskiego z pewnością zrzednie mina, wrogom zaś dostarczy argumentów. Dla mnie jest klasycznym przypadkiem obnażenia pokładów małości w człowieku, którego – nie przeczę – darzyłem podziwem."
- Janusz R. Kowalczyk