Krzysztof Skiba | PAPIEREK PO CUKIERKU


fot. Materiały Służby Bezpieczeństwa

Gdy generał Wojciech Jaruzelski – zwany przez moje pokolenie „spawaczem” z powodu ciemnych okularów, które nosił – wprowadził stan wojenny, a na ulicach polskich miast pojawiły się czołgi, wiedzieliśmy, że mamy wreszcie „swoją” wojnę. My, pokolenie urodzonych w latach 60. W Polsce już tak jest, że każdy musi mieć jakąś wojnę w życiorysie. Historia Polski to przecież nieustanne powstania i wojny, aż dziw, że w przerwach między krwawymi jatkami udało się tu cokolwiek zbudować.

Nasi rodzice to była generacja, która jako dzieci przeżyła okupację niemiecką. Moja mama, która ma teraz 85 lat, do dziś wspomina niemieckie samoloty nad Gdynią i to, jak w szkole dostała w twarz za mówienie po polsku, czy to, jak w Sopocie w 1945 roku znalazła papierek po cukierku i to była taka sensacja, że ten papierek przyniosła do domu, gdzie wszyscy go wąchali i się nim zachwycali. Papierek po cukierku, nie cukierek. O cukierku nie było co marzyć.

Wojnę znaliśmy z zakłamanych, choć dobrze zrobionych filmów, takich jak „Czterej pancerni i pies” czy „Stawka większa niż życie”. Wydawała nam się fajna. Podczas rozruchów w grudniu 1970 roku byliśmy dziećmi i jedyne, co ja pamiętam, to starszych kolegów z podwórka, którzy w maskach do nurkowania – które miały chronić ich przed gazem łzawiącym – szli bić się z milicją. A gdy 11 lat później, w nocy 13 grudnia 1981 roku, generał internował działaczy Solidarności i wprowadził „ciężki sprzęt do odśnieżania” – jak mówiono na wozy bojowe i czołgi – to byliśmy akurat w tym wieku, kiedy można się już bić i bohatersko rzucić kamieniem w nyskę milicyjną.
I się biliśmy. Rzucaliśmy kamieniami w ZOMO i krzyczeliśmy „Orła WRONa nie pokona”, „Precz z komuną”, „Chcemy Lecha nie Wojciecha” czy „Znajdzie się pała na dupę generała”. Długo to nie trwało, bo kamienie zawsze przegrają w konfrontacji z uzbrojoną po zęby władzą. Tysiące siedziało w więzieniach, wielu spałowano, kilku zabito i tak skończyła się nasza wojenka. Opozycja zeszła do podziemia, ale po kilku latach była to już tylko garstka zmęczonych represjami i szarpaniem się z władzą ludzi. Szybko doszliśmy też do wniosku, że rzucaniem kamieniami nie rozwiąże się żadnego problemu społecznego. Na studiach zdobywaliśmy wiedzę z zakazanych książek. Czytaliśmy pisma o społecznym nieposłuszeństwie i biernym oporze myślicieli i działaczy, takich jak Thoreau, Tołstoj czy Gandhi. Dyskutowaliśmy o pokojowych metodach walki z totalitarną władzą.

Wszyscy byliśmy w wieku poborowym i nie uśmiechała nam się służba w wojsku generała Jaruzelskiego, które było wykorzystywane do pacyfikowania protestów robotniczych. Warto wspomnieć także o tym, że przysięgę wojskową składało się na wierność sojuszom ze Związkiem Radzieckim. W tamtym czasie przymusowa służba wojskowa była często wykorzystywana także jako środek represyjny przeciwko osobnikom zbuntowanym i niezależnym. Wielu opozycjonistów karnie wcielano do wojska. Tam masowo prano mózgi poborowym i łamano kręgosłupy moralne. Faszerowano młodych ludzi komunistyczną ideologią i robiono z nich posłuszne automaty do wykonywania najbardziej haniebnych zadań. To przecież wojsko strzelało do robotników w Gdyni w Grudniu ’70. To wojskowe czołgi w stanie wojennym rozwalały bramy stoczni i kopalń w czasie strajków Solidarności.

Ta niechęć do armii, wynikająca z okoliczności historycznych, połączona z nienawiścią do komuny, a także chęć ocalenia własnej osobowości przed machiną militarno-propagandową i wpadnięciem w łapy systemu, podlana wiedzą o metodach pokojowej walki, która przynosi większe sukcesy niż walka na kamienie, stała się dobrym podglebiem do powstania nowego ruchu opozycyjnego. W 1984 roku odbywający służbę wojskową student Marek Adamkiewicz ze Szczecina odmówił złożenia przysięgi na wierność sojuszom z ZSRR, za co został skazany na trzy lata więzienia. W obronie Adamkiewicza zaczęto organizować różne protesty, takie jak petycje, głodówki protestacyjne. Te wydarzenia stały się impulsem do powstania w 1985 roku niezależnego ruchu pokojowego Wolność i Pokój. Domagał się on nie tylko zmiany treści przysięgi wojskowej i możliwości odpracowania wojska w służbie zdrowia, ale także zniesienia cenzury, kary śmierci, wycofania wojsk radzieckich z Polski, poszerzenia swobód obywatelskich i wprowadzenia systemu demokratycznego. Wkrótce rozpowszechniano też hasła ekologiczne, takie jak np. wstrzymanie budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu.

Związek Radziecki i jego satelity to w propagandzie komunistycznej od zawsze był obóz pokoju, tymczasem NATO i państwa zachodnie przedstawiano jako stronę agresywną i dążącą do wojny. WiP zepsuł ten sielski obrazek. Okazało się, że niezależna działalność pokojowa w bloku wschodnim jest zakazana, a jej aktywiści represjonowani.
Działacze WiP byli niesłychanie pomysłowi i zdeterminowani. Zaczęto stosować metody protestu podobne do tych, jakimi posługiwali się ekolodzy na Zachodzie. W centrum miasta urządzano siedzące manifestacje zwane sittingami, odsyłano pod adresem Ministerstwa Obrony Narodowej obowiązkowe książeczki wojskowe, wspinano się na trudno dostępne dachy i daszki, aby tam rozwijać transparenty o wolnościowych treściach, organizowano prześmiewcze happeningi. Była to taka samonapędzająca się lokomotywa protestacyjna. Ponieważ działacze WiP lądowali szybko w więzieniach, więc na kolejnych akcjach domagano się uwolnienia tych, którzy aktualnie siedzieli. Pojawiły się osoby, które odmówiły już nie tylko złożenia przysięgi, ale także służby wojskowej w Ludowym Wojsku Polskim. Tego typu akty indywidualnego oporu nie dawały zasnąć starym generałom.

Od początku stanu wojennego działałem w Gdańsku w grupie konspiracyjnej, która w 1983 roku nazwała się Ruch Społeczeństwa Alternatywnego (RSA). Była to niezwykle radykalna, anarchistyczna grupa zbuntowanych, młodych ludzi. W 1985 roku zatrzymano mnie podczas rozrzucania ulotek antywojskowych RSA na festiwalu rockowym w Jarocinie. W kiciu przesiedziałem trzy miesiące i wyszedłem na mocy tzw. małej amnestii. W 1986 roku za namową mojego kolegi z RSA, Wojtka Jankowskiego, przyłączyłem się do Ruchu WiP, który działał jawnie. Brałem udział w pikietach i marszach protestacyjnych, urządzałem happeningi i pisałem prześmiewcze, satyryczne teksty do pisma WiP „A Cappella”. W maju 1988 roku wspólnie z grupą przyjaciół z Łodzi, gdzie studiowałem, zacząłem wydawać niezależne pismo związane z WiP i Pomarańczową Alternatywą o szokującej, jak na tamte czasy, nazwie „Przegięcie Pały”.

Moim osobistym wkładem w niezależny obieg życia społecznego był pomysł organizowania wakacyjnych zlotów zbuntowanej młodzieży o nazwie Hyde Park. Imprezy te odbywały się w latach 1985–1989 i gromadziły od 200 do 1000 osób. Podczas Hyde Parków żyło się nie tylko polityką, ale także imprezami. Szczególnie ciekawy, opanowany w dużej mierze przez WiP, był Hyde Park w 1988 roku w Białogórze, podczas którego urządziliśmy antyatomowy marsz z takimi hasłami jak: „Żarnowiec grobowiec”, „Żarnowiec dupa” czy „Każdy WiPowiec sra na Żarnowiec”. Marsz przeszedł przez okoliczne wioski i skończył się na miejscowej plaży. Część uczestników tego marszu weszła z transparentami i w ubraniach do wody, krzycząc „Chcemy do Szwecji!”.

WiP był ruchem ludzi o bardzo różnych poglądach. Patrząc na dzisiejsze głębokie podziały polityczne w Polsce, można powiedzieć, że był fenomenem. W WiP potrafili spotkać się wywrotowcy o różnym zabarwieniu. Byli tu ludzie o mocnych prawicowych poglądach, radykalni ekolodzy, działacze, dla których inspiracją były nauki papieża Jana Pawła II, i anarchiści. Byliśmy z bardzo różnych światów, ale potrafiliśmy się zjednoczyć w walce o wolność. Ruch „Wolność i Pokój” odniósł sukces, bo spełniło się wiele z jego postulatów. Już w 1988 roku zmieniono nieco przysięgę wojskową i wprowadzono możliwość odpracowania wojska w służbie cywilnej. Po upadku komuny wolna już i demokratyczna Polska, choć nieco kulawa i garbata, wprowadziła zawodową armię, zniosła cenzurę i karę śmierci, a budowa szkodliwej dla zdrowia ludzi elektrowni jądrowej w Żarnowcu została wstrzymana. Nie wszystko się oczywiście udało, bo jeżeli chodzi o świadomość ekologiczną to w Polsce jest jeszcze sporo do zrobienia. WiP się rozpadł, bo gdy nastała wolność, to każdy poszedł w swoją stronę.

Dziś, gdy nie brakuje wrogów wolności i gdy w całej Europie panuje podniecenie wojenne, a w niektórych regionach świata prawdziwa wojenna pożoga, warto podczas półmaratonu filmowego FREEDOM AND PEACE przypomnieć sobie, czym tak na prawdę jest koszmar wojny i jak wojna niszczy nasze marzenia, jak łatwo potrafi unicestwić wszystko, co jest dla nas cenne. Wojna to nie wesoła przygoda survivalowa, to nie refren z piosenki ułanów, to nie piękne dziewczyny z filmu o Powstaniu Warszawskim, to nie higiena narodów, jak głoszą kłamliwe teorie. To bieda, rozpacz, zniszczenie, syf i gnijące trupy w okopie.
Warto też przypomnieć sobie o zapomnianym Ruchu „Wolność i Pokój”, który stosując metody non-violence, odegrał istotną rolę w poszerzaniu wolnego świata, budowy społeczeństwa obywatelskiego, w nadgryzaniu komunistycznej skorupy.
Przez ostatnie lata ulegliśmy złudzeniu, że żyjemy w bezpiecznym świecie. Dzisiaj, gdy wybuch wojny w Europie jest całkiem realny, naszym obowiązkiem jest – mimo przeciwności i zagrożeń – zachować pokojową koegzystencję. Rozhuśtanie Unii Europejskiej i wojna na Ukrainie to bardzo złe znaki. Nie ulegajmy histeriom wojennym, bo gdy wybuchnie wojenna rzeźnia, to nasz świat zniknie, a wszystko skończy się tak jak w opowieści mojej mamy, że znowu znaleziony papierek po cukierku będzie wielką atrakcją.